Dziady (Lengyel)
CZĘŚĆ III - Litwa
Akt I, Scena II
Improwizacja
KONRAD
(po długim milczeniu)
Samotność – cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?
Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,
Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?
Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi:
Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie;
Myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie,
A słowa myśl pochłoną i tak drżą nad myślą,
Jak ziemia nad połkniętą, niewidzialną rzeką.
Z drżenia ziemi czyż ludzie głąb nurtów dociek,
Gdzie pędzi, czy się domyślą? –
Uczucie krąży w duszy, rozpala się, żarzy,
Jak krew po swych głębokich, niewidomych cieśniach;
Ile krwi tylko ludzie widzą w mojej twarzy,
Tyle tylko z mych uczuć dostrzegą w mych pieśniach.
Pieśni ma, tyś jest gwiazdą za granicą świata!
I wzrok ziemski, do ciebie wysłany za gońca,
Choć szklanne weźmie skrzydła, ciebie nie dolata,
Tylko o twoję mleczną drogę się uderzy;
Domyśla się, że to słońca,
Lecz ich nie zliczy, nie zmierzy.
Wam, pieśni, ludzkie oczy, uszy niepotrzebne; –
Płyńcie w duszy mej wnętrznościach,
Świećcie na jej wysokościach,
Jak strumienie podziemne, jak gwiazdy nadniebne.
Ty Boże, ty naturo!dajcie posłuchanie. –
Godna to was muzyka i godne śpiewanie. –
Ja mistrz!
Ja mistrz wyciągam dłonie!
Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie
Na gwiazdach jak na szklannych harmoniki kręgach.
To nagłym, to wolnym ruchem,
Kręcę gwiazdy moim duchem.
Milijon tonów płynie;w tonów milijonie
Każdy ton ja dobyłem, wiem o każdym tonie;
Zgadzam je, dzielę i łączę,
I w tęcze, i w akordy, i we strofy plączę,
Rozlewam je we dźwiękach i w błyskawic wstęgach. –
Odjąłem ręce, wzniosłem nad świata krawędzie,
I kręgi harmoniki wstrzymały się w pędzie.
Sam śpiewam, słyszę me śpiewy –
Długie, przeciągłe jak wichru powiewy,
Przewiewają ludzkiego rodu całe tonie,
Jęczą żalem, ryczą burzą,
I wieki im głucho wtórzą;
A każdy dźwięk ten razem gra i płonie,
Mam go w uchu, mam go w oku,
Jak wiatr, gdy fale kołysze,
Po świstach lot jego słyszę,
Widzę go w szacie obłoku.
Boga, natury godne takie pienie!
Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie.
Taka pieśń jest siła, dzielność,
Taka pieśń jest nieśmiertelność!
Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,
Cóż Ty większego mogłeś zrobić – Boże?
Patrz, jak te myśli dobywam sam z siebie,
Wcielam w słowa, one lecą,
Rozsypują się po niebie,
Toczą się, grają i świecą;
Już dalekie, czuję jeszcze,
Ich wdziękami się lubuję,
Ich okrągłość dłonią czuję,
Ich ruch myślą odgaduję:
Kocham was, me dzieci wieszcze!
Myśli moje!gwiazdy moje!
Czucia moje!wichry moje!
W pośrodku was jak ojciec wśród rodziny stoję,
Wy wszystkie moje!
Depcę was, wszyscy poeci,
Wszyscy mędrce i proroki,
Których wielbił świat szeroki.
Gdyby chodzili dotąd śród swych dusznych dzieci,
Gdyby wszystkie pochwały i wszystkie oklaski
Słyszeli, czuli i za słuszne znali,
I wszystkie sławy każdodziennej blaski
Promieniami na wieńcach swoich zapalali,
Z całą pochwał muzyką i wieńców ozdobą,
Zebraną z wieków tyla i z pokoleń tyla,
Nie czuliby własnego szczęścia, własnej mocy,
Jak ja dziś czuję w tej samotnej nocy:
Kiedy sam śpiewam w sobie,
Śpiewam samemu sobie.
Tak! – czuły jestem, silny jestem i rozumny. –
Nigdym nie czuł, jak w tej chwili –
Dziś mój zenit, moc moja dzisiaj się przesili,
Dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny;
Dziś jest chwila przeznaczona,
Dziś najsilniej wytęzę duszy mej ramiona –
To jest chwila Samsona,
Kiedy więzień i ślepy dumał u kolumny.
Zrzucę ciało i tylko jak duch wezmę pióra –
Potrzeba mi lotu,
Wylecę z planet i gwiazd kołowrotu,
Tam dojdę, gdzie graniczą Stwórca i natura.
I mam je, mam je, mam – tych skrzydeł dwoje;
Wystarczą:-od zachodu na wschód je rozszerzę,
Lewym o przeszłość, prawym o przyszłość uderzę.
I dojdę po promieniach uczucia – do Ciebie!
I zajrzę w uczucia Twoje,
O Ty!o którym mówią, że czujesz na niebie.
Jam tu, jam przybył, widzisz, jaka ma potęga,
Aż tu moje skrzydło sięga.
Lecz jestem człowiek, i tam, na ziemi me ciało;
Kochałem tam, w ojczyźnie, serce me zostało. –
Ale ta miłość moja na świecie,
Ta miłość nie na jednym spoczęła człowieku
Jak owad na róży kwiecie:
Nie najednej rodzinie, nie na jednym wieku.
Ja kocham cały naród! – objąłem w ramiona
Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia,
Przycisnąłem tu do łona,
Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec:
Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,
Chcę nim cały świat zadziwić,
Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec.
Przyszedłem zbrojny całą myśli władzą,
Tej myśli, co niebiosom Twe gromy wydarła,
Śledziła chód Twych planet, głąb morza rozwarła –
Mam więcej, tę Moc, której ludzie nie nadadzą,
Mam to uczucie, co się samo w sobie chowa
Jak wulkan, tylko dymi niekiedy przez słowa.
I Mocy tej nie wziąłem z drzewa edeńskiego,
Z owocu wiadomości złego i dobrego;
Nie z ksiąg ani z opowiadań,
Ani z rozwiązania zadań,
Ani z czarodziejskich badań.
Jam się twórcą urodził:
Stamtąd przyszły siły moje,
Skąd do Ciebie przyszły Twoje,
Boś i Ty po nie nie chodził:
Masz, nie boisz się stracić;i ja się nie boję.
Czyś Ty mi dał, czy wziąłem, skąd i Ty masz –oko
Bystre, potężne:w chwilach mej siły – wysoko
Kiedy na chmur spójrzę szlaki
I wędrowne słyszę ptaki,
Żeglujące na ledwie dostrzeżonym skrzydle;
Zechcę i wnet je okiem zatrzymam jak w sidle –
Stado pieśń żałośną dzwoni,
Lecz póki ich nie puszczę, Twój wiatr ich niezgoni.
Kiedy spójrzę w kometę z całą mocą duszy,
Dopóki na nią patrzę, z miejsca się nie ruszy.
Tylko ludzie skazitelni,
Marni, ale nieśmiertelni,
Nie służą mi, nie znają – nie znają nas obu,
Mnie i Ciebie.
Ja na nich szukam sposobu
Tu, w niebie.
Tę władzę, którą mam nad przyrodzeniem,
Chcę wywrzeć na ludzkie dusze,
Jak ptaki i jak gwiazdy rządzę mym skinieniem,
Tak bliźnich rozrządzać muszę.
Nie bronią – broń broń odbije,
Nie pieśniami – długo rosną,
Nie nauką – prędko gnije,
Nie cudami – to zbyt głośno.
Chcę czuciem rządzić, które jest we mnie;
Rządzić jak Ty wszystkimi zawsze i tajemnie:
Co ja zechcę, niech wnet zgadną,
Spełnią, tym się uszczęśliwią,
A jeżeli się sprzeciwią,
Niechaj cierpią i przepadną.
Niech ludzie będą dla mnie jak myśli i słowa,
Z których, gdy zechcę, pieśni wiąże się budowa; –
Mówią, że Ty tak władasz!
Wiesz, żem myśli nie popsuł, mowy nie umorzył;
Jeśli mnie nad duszami równą władzę nadasz,
Ja bym mój naród jak pieśń żywą stworzył,
I większe niżli Ty zrobiłbym dziwo,
Zanuciłbym pieśń szczęśliwą!
Daj mi rząd dusz! – Tak gardzę tą martwą budową,
Którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić,
Żem nie próbował dotąd, czyli moje słowo
Nie mogłoby jej wnet zwalić.
Lecz czuję w sobie, że gdybym mą wolę
Ścisnął, natężył i razem wyświecił,
Może bym sto gwiazd zgasił, a drugie sto wzniecił –
Bo jestem nieśmiertelny!i w stworzenia kole
Są inni nieśmiertelni; – wyższych nie spotkałem. –
Najwyższy na niebiosach! – Ciebie tu szukałem,
Ja najwyższy z czujących na ziemnym padole.
Nie spotkałem Cię dotąd – żeś Ty jest, zgaduję;
Niech Cię spotkam i niechaj Twą wyższość uczuję –
Ja chcę władzy, daj mi ją, lub wskaż do niej drogę!
O prorokach, dusz władcach, że byli, słyszałem,
I wierzę;lecz co oni mogli, to ja mogę,
Ja chcę mieć władzę, jaką Ty posiadasz,
Ja chcę duszami władać, jak Ty nimi władasz.
(Długie milczenie)
(z ironią)
Milczysz, milczysz!wiem teraz, jam Cię teraz zbadał,
Zrozumiałem, coś Ty jest i jakeś Ty władał. –
Kłamca, kto Ciebie nazywał miłością,
Ty jesteś tylko mądrością.
Ludzie myślą, nie sercem, Twych dróg się dowiedzą;
Myślą, nie sercem, składy broni Twej wyśledzą –
Ten tylko, kto się wrył w księgi,
W metal, w liczbę, w trupie ciało,
Temu się tylko udało
Przywłaszczyć część Twej potęgi.
Znajdzie truciznę, proch, parę,
Znajdzie blaski, dymy, huki,
Znajdzie prawność, i złą wiarę
Na mędrki i na nieuki.
Myślom oddałeś świata użycie,
Serca zostawiasz na wiecznej pokucie,
Dałeś mnie najkrótsze życie
I najmocniejsze uczucie. –
(Milczenie)
Czym jest me czucie?
Ach, iskrą tylko!
Czym jest me życie?
Ach, jedną chwilką!
Lecz te, co jutro rykną, czym są dzisiaj gromy?
Iskrą tylko.
Czym jest wieków ciąg cały, mnie z dziejów wiadomy?
Jedną chwilką.
Z czego wychodzi cały człowiek, mały światek?
Z iskry tylko.
Czym jest śmierć, co rozprószy myśli mych dostatek?
Jedną chwilką.
Czym był On, póki światy trzymał w swoim łonie?
Iskrą t ylko.
Czym będzie wieczność świata, gdy On go pochłonie?
Jedną chwilką.
|
Ősök (Magyar)
III. rész - Litvánia
I. Felvonás, 2. Jelenet
Improvizáció
KONRAD
(Hosszú hallgatás után)
Mit nekem - magány! - a nép, s mit én, a nép Lantja?
Hol egy lény, ki dalaim tenger mélyét érti,
Meglátja mindenségét, szellemfényét érzi?
Átok rá! Ki népének hangját, szavát adja:
Szó hazudik a hangnak, hang meg az eszmének;
Eszme a szón széttörik, elmállad, elszéled.
Úgy nyeli el az eszmét, s döng fölötte a szó,
Mint föld alatti folyók fölött dobog a föld,
Vajh a földdobbanásból sejlik-é odafönt,
Hol iramot, lent, a folyó? -
Lelkünk mélyén úgy kering érzelmeink lángja,
Mint a vér a maga mély medrén, lankadatlan,
S ami vért megsejtet két orcám pirossága,
Annyi érzést lát a nép érző dalaimban.
Dalom, Te! Földöntúli csillagja az Űrnek!
Az emberi tekintet, ez a földi futár,
Távcsövek üvegszárnyán hozzád nem repülhet,
Ereje csak Tejutad fényszéléig futja;
Sejtheti, hány Nap hány sugár,
Megszámolni még se tudja.
Dalaim, mit nektek ily siket népek s, vakok?! –
Csobogjatok énem alatt,
Szálldossatok fényem fölött
Mint föld alatti folyók, láthatlan csillagok.
Hallga, most, Isten! Hallgass, Te is el, Természet!
Hozzátok méltó zene, méltó ének éled.
Mesteri
Mester én, magosba
Emelem most a kezem - föl, a csillagokra,
Az égsugár-göbökre, a kék orgonára.
Csillagait mind, a szívem
Ritmusára megzendítem.
Millió hang özönöl, hang millió hangol,
Minden hang az én hangom, tudok minden hangról,
Szétszedem mind, összefűzöm
Zenévé, szivárvánnyá, szép szóvá bűvölöm.
Villámok vonalára mennydörgést kottázva.
Állj kezem, hogy a világ négy sarkát megáldjam,
Minden csillagfénymoraj megáll mozgásában.
Én dalolok, ím ez a dal,
E sose múló, végtelen, vad vihar
Átfúj az egész földön, az emberi nemen.
Nyög, fáj, sír, búg, üvölt, tutul.
Tompán húzza hozzá a múlt.
Minden hang, láng egy dallammá leszen.
Siket hallja, vak is látja:
Ha szellő, hullámot ringat,
Ha szélvész, szálltán sivítgat,
Ha fény, felhők fátyoltánca.
Hozzátok méltó teremtéses ének
Ez a dal, Isten, Természet!
Ez a dal maga a nagyság.
Ez a dal halhatatlanság.
Halhatatlant teremték, halhatatlant - itt lenn!
Teremtettél-é többet és nagyobbat - Isten?
Nézd, hogy csalom ki csodáim magamból!
Lángot lehelek a szóba,
Lám, mind fölszáll, elbitangol,
Az eget föllobogózza;
Fönn zenél mind, de itt hangol.
Itt szépítkezik szememben,
Begyeskedik ujjbegyemben,
Messzi röptük minden sejtem:
Szeretlek próféta-almom!
Gondolatim! Csillagaim!
Szerelmeim! Viharaim!
Mint apa, büszkélkedek veletek fiaim:
Mind, mind magzataim!
Kusti, most poéta népek!
Kusti, bölcsek és próféták!
Kiket a föld imád és áld!
Élő s holt hívetek közt, ha megjelennétek,
S hallanátok, hogy a föld vastaps-hozsannázna,
S úgy hinnétek mind: titeket megillet;
Babérkoszorútokról a köznapi hála,
Vissza ha úgy verődne, mint fény, igaz ihlet.
Lábatok elé, ha dicshimnusz közt hullna,
Minden évszázak minden fia koszorúja,
Ily örömöt, ily erőt mégse éreznétek
Mint amit én a magány éjszakáján érzek:
Most mikor magam dalolok,
Magam magamnak dalolok
Ím! - ami csak szív, erő, ész - most megadatott!
Ily pillanatot sose éltem -
Most vagyok éltem csúcsán, erőim teljében,
Most megtudom, fensőbb lény, vagy csak dölyfös vagyok:
Most dől el, pillanat alatt,
Most a lelkem óriás, karom majd kiszakad –
- Ó, Sámsoni pillanat -
Méláz még a vak rab, ám az oszlopon tapog.
Testem levedlém, lelkem, kész már, hogy röpítsen –
Mert szállnom kell, szállnom,
Túl e planétán, űri motollákon,
Hol a világ véget ér, s kezdődik az Isten.
Visz is Hozzá, visz, viszen - én két jó szárnyam;
Napkelet és napnyugat szépe és a hossza,
Bal a múltat, jobbja a jövendőt csapdossa.
Minden szívek sugarán szálltam föl én, ide,
Uram, hogy lelked legmélyét lássam.
Ó, Te, kirogy azt mondják, Te vagy ég szíve!
Ládd, itt vagyok, megjövék, lám, míly fönség vagyok!
Szárnyam Hozzád elhozhatott.
De ember lévén, testem, ott a föld porában,
S mert szerettem, szívemet hazámra testáltam.
Hisz az én szívem, világ, sose árva.
Nem egyetlen emberre száll a szeretetem,
Mint a bogár rózsaszálra;
Egy családé, századé se volt, se lesz sosem.
Én egész nemzetemet szeretem! - Úgy viszem
Múltját, jövőlét, minden fiait szívemen,
Úgy óvom szerelmetesen,
Mint barátja, kedvese, hites társa, atyja:
Jöjjön el boldogulása!
Legyen a világ csudája!
Most nem az, ezért jövék, hogy az ég megadja.
Jöttem az elme emberi vértjében,
Az ésszel, mi villámid elragadta Tőled,
Föltárta tengereid, Tencsillagidődet.
Erősebb az én erőm, mint halandó létem.
Mert legmélyemben rejlik, önmagában való.
Lángméhű vulkán, miből néha füstöl a szó.
Én erőmet nem a Te Édenfádról szedém,
Nem a Jó és Rossz tudás gyümölcséből evém.
Nem könyvekből, nem mesékből,
Sem titkok megfejtéséből,
Semmi mágikus igékből.
Én, a Teremtő, lettem:
Erőm forrása ott fakadt,
Ahol a Tiéd fakad.
Rá nekem se kellett lelnem:
Volt, s mint Te, én se félek: egyszercsak elapad.
Te adád vagy én is a Látástól magától
Vevém vajákos szemem s Látó lettem, Látó,
Néha a felhők fölében
Vándormadaraid érzem,
Ahogy átvitorláznak az esti homályon.
Szememmel megállítom mind, s megbabonázom.
S bárhogy krúg jajuk kolompja,
Őket onnan sóhajod szele se sodorja,
Mert foglyok; s ha üstökös suhan át az égen,
Szálltában megdermesztem, s addig áll, míg nézem.
Csak a gyarló, de rosszfajta,
Öröklétű, emberalja
Szegül ellen, mert nem hisz, nem hiszen kettőnkben,
Benned, s Bennem.
Lelküket itt kell legyőzzem
A mennyben.
Nem evilágról való hatalmammal
Lelküket meg kell szereznem.
S mint a madár s csillagrajt, egy szemvillanattal
Halandó fajtám vezetnem.
Nem karddal - kardra kard támad,
Nem dallal - soká virágzik,
Nem tudással - hamar szárad.
Nem csodával - puffog, ámít.
Én is úgy országolok fölöttük szívemmel,
Mint Te, titkon s örökkön örökké, szíveddel: -
Mit óhajtok, találják ki,
Tegyék, és boldogok lesznek,
S ha mégis ellenszegülnek,
Vesszenek el, mind egy szálig.
Úgy szolgálják szívemet, mint hang, szó és lélek
Énekem, s ha így leszen, egy új világ éled.
Olyan, mint a Te országod.
Szót nem öltem, lelket se rontottam meg, tudod,
Szívemre ha rábíznád a lélek-országot,
Megteremtném nemzetem, mint élő dallamot.
Nálad nagyobb csodát tennék,
Nagy örömet énekelnék.
Add nekem a lelkeket! - Én a Te holt házad,
Mit a világ boldognak becéz, úgy megszokta,
Megvetem, s bár eddig így senki se próbálta,
Tán egy szóval döntöm porba.
Mert ha magára ébred eszmélésem
Én, az akarat máglya, ha kigyúlok,
Száz csillag elhalványul, és száz újat gyújtok -
Mert halhatatlan vagyok! S bár a teremtésben
Volt más halhatatlan is; ilyet még nem leltem.
Legfensőbb Lény az égben! - Lényed így kerestem,
Föld siralomvölgyéből legfensőbb, Én, a Nagy.
S mert nem leltem soha Rád, léted kitaláltam;
Fedd fel orcád, engedd meg, hogy Fönnséged lássam!
Adj hatalmat vagy mutasd útját meg Tenmagad!
Próféták országoltak eddig minden lelken,
Ám hiszem, én is tudom, amit ők tudtanak:
Épp oly ország kell mint a Te-országod,
Lelkeken országolnom, ahogy Te országolsz.
(Hosszú hallgatás)
(Iróniával)
Hallgatsz, hallgatsz! Már tudlak, megismertem arcod,
Megértettem, hogy mi vagy, és miképp uralkodsz.
Hazug, ki rólad azt mondó: szeretet,
Te csak a hideg ész lehetsz
Nem a szív, ész tárja föl utad milliárdját;
Nem a szív, ész leli meg fegyverid tárházát –
Csak ki könyvre görnyedt hétrét,
S fémre, számra, holt tetemre,
Látta meg, s vette el rendre,
Isten, lényed egy-egy részét.
Lel mérget, lőport, gőzt, tüzet,
Lel fényt, füstöt, dörgő katlant,
Lel törvényt, lel gonosz hitet
Bölcsnek, s annak, ki tudatlan.
Az ész vezeti vakon e világot,
Ám a szívnek kell érte vezekelni,
Adtál élni lángnyi lángot,
S tűzvész szíveket szeretni.
(Hallgat)
Szív, Te, mi éltet?
Ó, egy szikra csak!
Mi ez az élet?
Ó, csak pillanat!
És majd az a mennydörgés, mi most villám fénye?
Egy szikra csak.
Mi ez az időözön, az emberi féle?
Csak pillanat.
Mi az ember, honnan lőn e parány mindenség?
Egy szikra csak.
Mi a halál, s mit emészt engem, embereszmét?
Csak pillanat.
S Ő ki volt, ki világát fiaként ringatta?
Egy szikra csak.
S mi az örökkön való, ha egyszer fölfalja?
Csak pillanat.
Az idézet forrása | Adam Mickiewicz: Ősök, p. 147-153. |
|